Archiwum luty 2004, strona 1


lut 13 2004 Historia o podłości, tęsknocie, pożądaniu...
Komentarze: 0

Historia o podłości, tęsknocie, pożądaniu i zaspokojeniu...

 

            Tak... wpadłam jak śliwa w kompot! Odebrano mi telefon... mój skarbik, moje maleństwo, moje całe życie. Sama nawet nie wiedziałam jaką ma dla mnie wartość.

Po lekcji podchodzę do kobiety, mówię z przesadną pewnością siebie, jak nigdy przedtem: i tak moja matka jeszcze dziś ją odbierze! Do widzenia pani! Chemiczka nie kryje zdumienia moim zachowaniem. Zapewne oczekiwała przeprosin... Jeszcze czego! To ja jestem poszkodowana! Jak pomyślę, że dotyka moją komóreczkę, na którą tyle razy przychodziły śliczne sms-y, przez którą prowadziłam godzinne rozmowy, to cholera mnie bierze!

Jadę do domu czymś, co można nazwać pojazdem publicznym. Jestem wściekła na cały świat, wszystkich ludzi, nikogo nie lubię. Teraz zauważam czym jest autobus. Gdy mam dobry humor takie sprawy nie zaśmiecają mi umysłu. Teraz widzę wszystko: jeździ nim hołota. Po co zamontowali te ponoć tak kosztowne kasowniki? Przecież nikomu nie przyjdzie do głowy skasowanie biletu, skoro od lat kanarzy nie bywają w tych okolicach. A przydałoby się. Chciałabym popatrzeć na minę tego faceta, który skaził powietrze w całym autobusie. Jak zwykle wpakował się jakiś pijak z dworca, który jeździ po śmietnikach i szuka niepotrzebnych przedmiotów. Nie wiem, po co mu one?

Wiem tylko, że śmierdzi jakby był tu, obok mnie biegał skunks.

Ludzie widzą wolne miejsce i od razu sadzają na nim swój tyłek. Nie ma ustępowania miejscówek starszym, albo żeby chłopak odstąpił miejsca, nawet ładnej dziewczynie.

Zasada jest prosta: pilnujesz miejsca, które jest obecnie zajęte, a gdy się zwolni to szybko na nim siadasz! Ty je pilnowałeś, jest twoje! Będąc czy nie będąc człowiekiem wychowanym i nauczonym zasad uprzejmości i życia we wspólnocie ludzkiej, tu zapominasz, że istniało coś takiego. W autobusach nie ma zasad i warto zdawać sobie z tego sprawę. W każdej chwili mogą cię obrobić, nadepnąć cię na bolący palec u stopy i szturchać(zapomnij o jakimkolwiek słowie przeprosin...).

Wychodzę i zostawiam całe towarzystwo. Bawcie się dalej beze mnie, ja lecę do domu, by zawiadomić mamę o dzisiejszych nowościach ze szkoły. A to się mamusia ucieszy. Na pewno spełni moją prośbę. Jeśli tylko ładnie poproszę...

 

###

 

Kolejna lekcja życia. Temat: nigdy nie bądź niczego pewien w 100%.

Płaczę pełnią swej siły na cały dom. Wykrzykuję różne przekleństwa, na których użycie mało kto sobie pozwala. Ja mogę. Ludziom wściekłym przysługuje to prawo! Nie płaczę, drę się wręcz. Myślę nawet, że mój krzyk jest słyszalny poza ścianami domu. Jestem wkurzona jak nigdy w życiu. Rozpaczam nad sobą, nad swą bezsilnością i zależnością od innych.

Co się stało? Proste, mama oznajmiła, że nie odbierze komórki, odkładając następnie słuchawkę. Nie dała mi nawet powiedzieć: ale, mamo, mamusiu...

Długo broniłam się przed stwierdzeniem, które jest jednak słuszne, a brzmi ono: jestem uzależniona od komórki. Czy to straszne? Nie, chyba nie. Bez przesady, są gorsze nałogi, szkodliwe dla zdrowia: myślę o papierosach, alkoholu. O narkotykach już nie wspominając.

Ważne jest to, co my myślimy o sobie, a nie to, co inni. Sami siebie oceniajmy. Tak więc ja to zrobię, sprawiedliwie. Jestem uzależniona, ale nie zrezygnuję z tego „nałogu”. Choć teraz nie mam wyjścia. Telefon leży w szufladzie u dyrektorki... Czeka na mnie. A ja na niego jeszcze bardziej.

Nie włamię się do szkoły, ale nieprawdą by było, gdybym powiedziała, że taka myśl nie przyszła mi do głowy. Szybko ją oddaliłam, bo w takiej desperacji przyjmuję tylko sensowne propozycje.  Może ojciec pojedzie? Ale i tak nie mam z nim dobrych stosunków póki co... Siostra, Olga? Nie, chemica powiedziała wyraźnie: rodzice mają się zgłosić. Cholera, co robić? Legnę na łóżko... Zapomnę o problemach. Zadziała. Zawsze działało.

 

###

 

Dzwonek do furtki. Wstaję, na twarzy czuję szczypanie, to od łez, których tyle wylałam na poduszkę, gdy już zapadałam w sen, który miał być ucieczką od problemów.

Wraca Olga, zwierzam jej się ze swojego zmartwienia i problemu dnia. Nie wie, co ja teraz przeżywam. Ona nie jest uzależniona. Skąd mogłaby to znać... Zauważając, że rozmowa z nią się nie klei (nie ten dzień jak widać) z powrotem kładę się na swoje sprężynki.

Ze snu budzi mnie kolejne ding-dong. Zrywam się machinalnie, ale przez fatalną pomyłkę! Myślałam, że to moja komóreczka. A to dzwonek, oznaczający powrót mamy i taty.

Wchodzą, śmieją się, żartują, rozpakowują torby z zakupami. Gdyby to był zwykły dzień sama bym się w to zaangażowała. Postanawiam wyjść ze swej pieczary (tylko obecnie mój pokój nazwałam pieczarką) i pokazać im swą naburmuszoną twarz. Mama wesoło zaczyna: hej dziewczynki! Ja myślę: że też ty masz się  z czego cieszyć... zdajesz sobie sprawę z tego co mnie spotkało?

            Zaraz usiądą do herbatki (mają taki zwyczaj, miły nawet, ale teraz nie zauważam niczego miłego...), wtedy przeszkodzę im w rozmowie i ustalimy co teraz ze mną będzie.

 

###

 

            Póki co trza skombinować sobie telefon zastępczy. Zaglądam do szuflady z narzędziami ojca i znajduję starego ericssona. Cegła, pilot, kilogram, różnie można to nazywać. Jest to dziadowy telefon sprzed jakichś 10 lat. I tylko wtedy mogło to się zwać „czymś”(to jest „coś”-mówimy z podziwem). Żeby chociaż był sprawny, a on bez podświetlania i głosu wyładowuje się co pół dnia. No nic, tylko trzymać go non-stop przy ładowarce. Ale nie mam wyjścia, biorę go. Pożyczam kartę SIM od siostry. Teraz tylko napiszę smsy z internetu do wszystkich znajomych, żeby tu pisali i będzie ok! Już nie mam zmartwień!

 

###

 

            Rozmowa ze starszymi na 15 minut. To średnia długość. Ale to dobrze, bo długich kazań nie cierpię. Nie obyło się bez nich. Gadanie: co ja robię na lekcji? Co to, przerw nie ma? Może dziadka by wysłać po odbiór... Dobrze mi zrobi trochę czasu bez telefonu...

Nie! Wcale nie zrobi dobrze, tylko pogorszy i pogłębi moje żądze, jeśli tak to można nazwać.

Matka oznajmiła, że nie chce jej się zachodzić do szkoły. Że wstyd jej za mnie i podała jeszcze milion innych powodów dla których nie poszłaby do szkoły.

Dobra, łachy bez. Teraz i tak jakoś przeżyję, bo mam inny środek komunikacji. Będę się wkurzać, że piszczy z rozładowania, będę go dźwigać, nie będę mogła trzymać go w kieszeni, bo się nawet nie zmieści, nie będę pisać sms-ów na korytarzu, bo wstyd, ale będzie dobrze. Będę stale w kontakcie.

 

###

 

Żyję z dziadem. Byłam przygotowana na to, że łatwo nie będzie. Odczuwam to. Jak tylko odzyskam telefon już nigdy nie będę wyciągać go w szkole, na lekcjach. Na pewno, nigdy! Obiecuję tak sobie. Zaraz spiszę słowa swego przyrzeczenia na piękną, białą kartkę i pokaże rodzicom. Może się ugną.

Pytam matkę co dalej... Ona ku mojemu zdumieniu oznajmia, że może zadzwoni do szkoły i dzięki temu ja będę mogła ją odebrać! Super, niech już będzie poniedziałek! Na razie musze być grzeczna, by nie podpaść mamie!

 

###        

                                                         

Jest poniedziałek. Pożyczam telefon od koleżanki z ławki. Matka oddzwania, odbieram jednym przyciskiem (jakie to łatwe!). Ale chwila... czy ja dobrze słyszę? Mówi, że musi się zastanowić czy dzwonić czy nie... Ja nie mogę! Niech mnie nie dobija! Ile wytrzymam z tą cegłą, którą można kogoś zabić zrzucając mu ją na głowę (z małej wysokości). Hmm... (co mi przyszło do głowy?)

Na następnej przerwie dzwoni jeszcze raz i mówi, że załatwiła! Boże jaka radość we mnie wstąpiła. Teraz tylko trzeba stawić czoło dyrektorce, ale mam dużo odwagi! Tak, przepełnia mnie siła i odwaga. Zaraz sflaczeję...

Idę do sekretariatu, wcześniej pytając dzieciaki z pierwszej klasy podstawówki (kurczę, takie małe a wie lepiej niż ja!) gdzie to jest, bo jeszcze nie miałam przyjemności tam gościć i wolałabym już nie mieć jej... Dyrektorzy nigdy mi się nie kojarzyli dobrze. Wszyscy są tak samo groźni (kojarzy mi się z carem Rosji - Iwanem Groźnym, brrr).

Stoję już przed czerwonymi drzwiami z białą klamką (co za patriotyzm). Nie będę jej całować, jak mówi przysłowie. Biorę głęboki oddech, zapinam bluzę pod samą szyję, żeby nie było mi widać gołego pępka, bo w tej szkole jest to surowo zabronione. A co ja zrobię, że bluzeczka skurczyła się w praniu?

Pukam, jak nakazuje jedno z praw dobrego wychowania (bo w szkole muszę już o nich pamiętać) i bez czekania na odpowiedź lub chociaż krzyknięte od niechcenia słowo w stylu „proszę”, wchodzę z głową podniesioną do góry. Będę grać pewną siebie zadziorę. Podchodzę do lady, kłaniam się i oznajmiam: ja w sprawie komórki, to znaczy telefonu... Ta odpowiada: a, tak. Pamiętam... to ty? No nie, to nie ja, wiesz? Chyba widzisz! Nie odpowiadam na głupie pytania (nie powiedziałam tego, tylko pomyślałam). Zawołała dyrektorkę, Murawską. I co nie można było tak od razu, bez zbędnych pytań, zajmowania mi czasu tym samym? Chcę jeszcze zdążyć na obiad!

Otrzymałam mały ochrzanik i odesłanie do wicedyrektorki, znaczy się mojej nauczycielki polskiego, pani Mędykowskiej. Cholera, czemu mam takiego pecha? Czemu, pytam? Specjalnie tak to zaplanowały! Trzy głupie baby! Nie wyrolujecie mnie, nie pokonacie, jeszcze was wszystkie wykiwam, pokażę, że jestem mądrzejsza!

Wszystkie od teraz nie będą mnie lubić i uwezmą się na mnie, ale dobra, nie dasz mi ty, Murawska, da mi Mędykowska. Nie może mi zabrać i nie oddać mojej własności. I lecę na piętro z gabinetem trzeciej idiotki.

Staję przy drzwiach z napisem „Wicedyrektor liceum ogólnokształcącego nr 99 - Lidia Mędykowska”. Cóż za paskudne nazwisko. Wiem co mnie tu czeka, wiem bardzo dobrze... ta baba wymagluje mnie za wszystkie czasy i da mi taki wykład jakiego jeszcze w życiu nie słyszałam. Weźmie mnie od tej pory pod swoją lupę i wzroku nie będzie ze mnie spuszczać. Nie chcę żyć jak zbrodniarz!

Odwagi, Lenko – jakiś głos przemawia do mojej świadomości - jesteś odważna, silna dziewczynka, będziesz z siebie dumna! Tylko tam wejdź.

Dość! Raz, dwa, trzy... wchodzę (czuję się jak główna bohaterka filmu sensacyjnego)!

Wkroczyłam właśnie do pomieszczenia, w którym śmierdzi jej indyjskimi perfumami. Założę się, że kupiła je w podziemiach centralnego lub w pobliżu stadionu X - lecia! Nie cierpię ich zapachu. Mdli mnie, gdy je czuję. Będę oddychać ustami i... trudno, wyglądać jak niedorozwój.

Porządek i dyscyplina - to są zapewne jej cechy, tyle spostrzegam na pierwszy rzut oka. Wszystkie segregatorki, teczki równo ułożone na półkach (odkurzonych, nie to co u mnie w pokoju... ale ona ma osobistą sprzątaczkę).

Ale trafiłam... siedzi za swym biurkiem. To ja już wiem, że spędzę tu trochę czasu. Na siedząco można mówić i mówić. A ona ma takie fazy, spokojnie, już przekonałam się o tym nieraz, będąc na jej lekcji i nie mogąc już znieść tego trajkotania. Serio mówię, myślałam, że zwariuję, coś niemiłego krzyknę.

Niemłoda, nieprzyjemna, niesympatyczna, niemiła, nieszczera, nieładna, niemodna i niefotogeniczna jędza. Znam ją od kilku miesięcy i wiem, że taka właśnie jest. Jak łatwo się domyślić, nie lubię jej. I myślę, że z wzajemnością. Nic mnie to nie obchodzi, niech mi odda komórę i spadam.

 

###

 

Wyszłam...

Ale mi przygadała! Myślała, że jestem obowiązkową, systematyczną, solidną, ambitną sumienną uczennicą, zawiodła się na mnie. Ponadto usłyszałam, że jestem niepoważna. Ale mi odkrycie! A po co mam być poważna? Na pewno nie w tym wieku, niech nawet o tym nie myśli! Nie mam zamiaru się zestarzeć tak szybko, jak ona! Widziałam jej zdjęcie sprzed 10 lat i z zewnątrz  nic się nie zmieniła! Żałosne. Niepowaga to cecha mojego charakteru, tego nie zmienię, bo nawet nie chcę, nie widzę sensu.

Ciekawe skąd wyobraziła sobie mnie jako taką chętną do pracy dziewczynkę? Może na taką wyglądam? Aaa... już wiem! Czytała przecież moją autocharakterystykę!  He, he... ale tam głupoty popisałam! A ona we wszystko uwierzyła!

Na koniec bezczelnie zapytała: mam nadzieję, że przeprosiłaś panią Kotarę – Szopę (to podwójne nazwisko mojej chemiczki)? Myślałam, że prychnę śmiechem! Bardzo ciężko było się powstrzymać. Z dwóch powodów, ponieważ nie czułam najmniejszej potrzeby przepraszania jej a drugi powód jest prosty: gdy słyszę to nazwisko zawsze zbiera mi się na śmiech, zwłaszcza w chwilach niedozwolonych (a już na maxa, gdy pomyślę, że jej mąż zwie się Kotar-Szop...).

Dobra, załatwiłam sprawę! Dokonałam tego i teraz w kieszonce wesolutko wibruje telefonik, jest nienaruszony!

Stwierdzam: głód nałogowca został zaspokojony.

 

###

 

Ostatnia lekcja: wciąż nie mogę przestać uśmiechać się sama do siebie. Moja radość jest ogromna. Nie zrozumie mnie nikt. Ani posiadacz komórki, ani nawet uzależniony z komórką. Ale myślę, że taki Mickiewicz czy Kochanowski z całą pewnością. To oni pisali coś w stylu „... ty jesteś jak zdrowie, ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił...”. Ja teraz czuję cos w tym stylu. Ale mi nikt nie musiał tego udowadniać. Pogadałbym sobie z tymi dwoma kolesiami, szkoda, że nie żyją.

 

###

 

Miałam rację: Męda ma mnie na oku. Nudzi jej się czy jak? Nie ma lepszej roboty?  Niech swojego męża kontroluje, może ją zdradza? Ostatnio na lekcji chciałam wyjąć chustkę do nosa z plecaka, z mniejszej przegródki. A ta zaraz wyskoczyła! Czego tam szukasz? Ja wiedząc, że mam czyste sumienie wstałam, pokazałam chusteczkę i odrzekłam ze spokojem: chyba mogę wysmarkać nos? Wiem, że się wkurzyła się, bo syknęła: siadaj. I to nie ja ją wkurzyłam, tylko ona sama się zdenerwowała. Jej sprawa, że się przejęła.  Właśnie ludzi takich jak ona, nie cierpię. Jak coś ich zdenerwuje, to już cały dzień mają zmarnowany. Wyładowują swą złość na innych i demonstrują swój zły humor na lewo i prawo, koniecznie chcą zepsuć również innym dzień, by nie czuli się osamotnieni w swej złości. Rada? Olać ich. Niech sami sobie z tym radzą.

 

###

 

Nie jestem pewna czy nie za szybko to mówię, ale po tym incydencie moje uzależnienie trochę przeminęło, osłabło. Mój stosunek do telefonu trochę się zmienił, nie był mi niezbędny, nie zerkałam na niego co chwila, by sprawdzić czy coś się działo w nim, nie reagowałam na sms-a jak dawniej, podskokiem na krześle, drgnięciem serca.

Być może niesłuszne jest stwierdzenie, że to dzięki upomnieniu nauczycieli, ale przeżyć osobistych, zerwałam kontakt z kimś cennym dla mnie, więc nie mogłam spodziewać się sms-ów od tej osoby. A więc na komórkę nie mogły przychodzić ważne sms-y.  Tak się skończyło...

 

###

 

Więc dobrze (nie mówicie mi, że nie zaczyna się od „no więc...”, bo tu nic mnie to nie obchodzi). Jestem kobietą wolną od wszystkiego. Jestem ponad to wszystko, co mnie otacza. Cudowne uczucie, spróbujcie kiedyś, polecam.

orienne : :